Nie będę ukrywać, rok 2014 był najgorszym i najbardziej porąbanym rokiem w moim życiu. Pomijając osobiste problemy, których namnożyło się wiele, stanęłam znów przed problemem mojej wagi i mojego wyglądu.
Nie chcę pisać, ile ważę. Nie czuję się gotowa na takie wyznania... Muszę przyznać tylko, że z 10 kg zgubionych na przełomie lat 2013/2014 (trwało to około pół roku) przytyłam jakieś 7 kg (co trwało też mniej więcej tyle, a nasiliło się w okresie, w którym zaczęłam pracować zawodowo i przestałam zwracać uwagę na jedzenie). Kiedy tyje się około 1-2 kg miesięcznie, łatwo to przeoczyć... Jednak przychodzi moment, kiedy patrzysz w lustro i myślisz "o k..., jest bardzo źle". Taki moment nastał w grudniu. Znów poczułam się jak gruba kulka, znów miałam ochotę chować się przed światem. Byłam zrozpaczona.
Uznałam, że w styczniu muszę zacząć walkę. Tak też zrobiłam. Powiedziałam sobie, że muszę w końcu wygrać z własnymi słabościami i nauczyć się inaczej żyć. Nie mogłam już patrzeć w lustro. Nie widziałam innego wyjścia.
Ćwiczenia + dieta. Żadne cuda, po prostu racjonalny sposób dobierania pokarmów, najlepiej nieprzetworzonych, w zmniejszonych ilościach. Bardzo unikałam słodyczy i fast-foodów. Starałam się nie jeść późnymi wieczorami i w nocy. Zaliczyłam jedną konkretną wtopę... pizza przed 23.00, ale to jeden raz. Potem miałam wieeeeelkie wyrzuty sumienia.
Było ciężko. Oczywiście, jest nadal. Jednak teraz, kiedy widać efekty, motywacja rośnie jeszcze bardziej.
W styczniu udało mi się przećwiczyć 16 na 31 dni, z czego jestem nie tyle zadowolona, co wręcz dumna!
W rezultacie pozbyłam się około 3 kg (3,1-3,4)!
Z talii zeszło mi 2 cm, z brzucha (na wysokości pępka) 4 cm. Biust i biodra pozostały bez zmian.
Obym robiła tak dalej!
Plan na luty - trzymać się swoich założeń i pozbyć się przynajmniej 2 kg.
^^Miśka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz